***
Do Kwidzyna trafiła niespodziewanie. Agnieszka pracując w szkole w Białym Lesie zaczęła coraz częściej myśleć o powrocie do przerwanej wybuchem wojny nauki. W uszach brzmiały jej słowa mamy, powracały coraz częściej.
- Praca, tylko praca jest najlepszym lekarstwem na...
Agnieszka uchwyciła się tych słów również, aby oderwać się od bolesnych przeżyć, spróbować zapomnieć choć trochę. Modliła się o to pełna nadziei na jakieś rozwiązanie, mimo piętrzących się trudności. W Grudziądzu przecież szkoły były nieczynne. Niemcy wycofując się zniszczyli nie tylko Śródmieście, ale i wokół niego, walki mocno nadszarpnęły substancję miasta. Nic mogła też tak po prostu przerwać pracy w szkole powszechnej w Białym Lesie. Te dzieci czekały na nią tyle lat. Mają wiele zapóźnień, braków w edukacji.
Aż któregoś dnia, późną jesienią, przyszła pieszo z Grudziądza (około dwanaście kilometrów) znajoma - Helena Tyniecka, z którą Agnieszka pracowała w czasie okupacji. Zaproponowała jej wyjazd do Kwidzyna, dokąd się sama niedawno przeniosła. Namawiała na pracę w Technicznej Obsłudze Rolnictwa. Podkreślała także możliwość jednoczesnej nauki w miejscowym, historycznym - spod znaku Rodła (Godło Związku Polaków Zagranicą, utworzone ze słów: Rodniacy i Godło) - Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącym. Znaku byłego Związku Polaków Zagranicą, symbolizującego stylizowany bieg Wisły, z zaznaczeniem Krakowa, dawnej stolicy Polski.
Wkrótce zjawił się w Białym Lesie wykwalifikowany nauczyciel. Agnieszka mogła wyjechać do Kwidzyna. Nie było łatwo. Istny kierat, wir pracy i nauki. Do południa biuro, po południu codziennie, wiele godzin, w gimnazjum. Ale radość, wręcz entuzjazm z możliwości nauki w polskim gimnazjum tłumił trudy i męczące znużenie. Gimnazjum to powstało na terenie dawnych Prus Wschodnich w 1937 roku ze składek na budowę polskich szkół za granicą. Agnieszka pamięta, jak jej ojciec zbierał także owe składki, sprzedając okazyjne znaczki.
Toteż jakże bolesną była wiadomość, że 25 sierpnia 1939 roku hitlerowcy aresztowali wszystkich profesorów, uczniów i nawet woźnych polskiego gimnazjum w Kwidzynie. Osadzono ich w obozach koncentracyjnych, między innymi w Stutthofie i Ravensbrück3).
Głębokiego zadowolenia, nawet dumy z Kwidzyńskiej Szkoły nie pomniejszały również pewne niedogodności związane z mieszkaniem na poddaszu, przy dawnej ulicy Czerwonego Krzyża 3. Przeciwnie. W późniejszych latach Agnieszka zawsze wspominała ten okres z sentymentem. Tam na poddaszu - gdzie mieszkała w dwupokojowym pomieszczeniu najpierw z siostrą Wandą, później Zofią, które też przyjechały do pracy w tym odzyskanym mieście - spotykała się grupa przyjaciół szkolnych. Pomagali sobie wzajemnie. Przyjechali oni do Kwidzyna z terenów wschodnich jako repatrianci w roku 1946. Była wśród nich Zina Putrykiewicz z Lubcza koło Lidy, była Danka Antuszewicz i Władek Lepsza z Grodna, był Eugeniusz z Wołkowyska (romantyczne uczucie Agnieszki), była Stefcia Bohdzielówna i Elżunia Lacka także z Wołkowyska i wielu innych. Bardzo tęsknili za rodzinnymi stronami. Wspominali je niemal z uwielbieniem, z czułością. Danka powiedziała kiedyś:
- Jesteśmy tu jak pisklęta wyrzucone z gniazda.
Wszyscy oni byli bardzo dobrzy z przedmiotów ścisłych, Agnieszkę natomiast fascynowały humanistyczne. Owocne więc było to wspólne przygotowywanie się do zajęć szkolnych. Przyjazna - zwłaszcza przed maturą - pomoc wzajemna. Także cenna pomoc Zosi, a przedtem Wandzi. W klasach gimnazjalnych i licealnych byli też uczniowie z Grudziądza, Gdańska, Łodzi, Warszawy.
Agnieszka o latach kwidzyńskich stale pamiętała. Nie zapominała nauczycieli, którzy wywodzili się głównie z Wilna i Lwowa. Wspaniali! Że wspomina choćby niektórych: Profesor Adam Czeredarek - mówiono, że "ślepego i głuchego by nauczył matematyki". A prof. Stanisław Bator - polonista? Wchodził do klasy, podawał temat i właściwie zamiast jego omawiania przemawiał, wprowadzając uczniów w zasłuchanie. Natomiast profesor Józef Kowalczyk - także polonista, to nie tylko bogactwo wiedzy, ale i dobroci, którą bywało, uczniowie nadużywali.
- Jesteśmy tu zebrani z różnych stron Polski, ale w nas Ona jedna tylko - mówiła Agnieszka w przemówieniu do maturzystów w 1948 roku.
Ze wzruszeniem wspominała ten okres z okazji spotkań i zjazdów rocznicowo-jubileuszowych. Starała się dać temu wyraz w okolicznościowych przemówieniach. I tak na przykład, z okazji czterdziestolecia Szkoły, w 1977 roku, powiedziała między innymi:
- Cóż za osobliwy urok masz dla nas, Kwidzynie? Cóż za niepowtarzalne ciepło kryje się w Twoich zakątkach? Chętnie tu wracamy. Wracamy... Żeby przejść cichymi ulicami. Żeby z zadumą stanąć na dziedzińcu Szkoły przed RODŁEM z kwiatów w kolorze krwi! Symbolem Matki, za którą tęskniono, której wypatrywano. Przywoływana długie lata, tu się wszak zjawiła. Dla nas właśnie tu, w tej Kwidzyńskiej Szkole. W mowie Ojców, w pieśniach i... dzwonku szkolnym.