banner
***

Ojciec Agnieszki postanowił - raczej był zmuszony - sprzedać gospodarstwo, a więc i dom. Dla Agnieszki była to strata nie do opisania. Cios. Głębokim smutkiem zapełnił duszę. To jakby odcięcie od korzeni istnienia, od źródła życia. Ale i te bolesne wydarzenia nie mogły przekreślić uczuć Agnieszki do Białego Lasu. Jak dotąd chętnie tam wracała - czy to z prywatnych wycieczek, czy służbowych podróży zagranicznych. Od lat pracowała bowiem w Warszawie, w zagadnieniach projektowania informatycznych systemów ekonomicznych. W latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych, nawet osiemdziesiątych opracowania problemów i wymiana doświadczeń z tej dziedziny były szczególnie potrzebne. Wyjazdy te musiały być poprzedzone odpowiednim dorobkiem, odpowiednimi osiągnięciami, w tym publikacjami, znajomością języka obcego, niekiedy dodatkowymi egzaminami.

Agnieszka widziała więc w życiu wiele krajów, fascynujące przepiękne widoki przyrody, wspaniałe osiągnięcia architektury. Wiele piękna.

Była w Rosji, na Ukrainie i Białorusi, na Litwie, w Czechosłowacji, na Węgrzech, Bułgarii, Rumunii, Jugosławii, we Włoszech, Niemczech, Austrii, Finlandii, a także Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. W Kijowie oczarowały złote kopuły cerkiew, widziane znad Dniepru w czasie przejażdżki łodzią, przy zachodzie lipcowego słońca. Wiele ich. Wyłaniały się majestatycznie wśród bujnej zieleni. Na Białorusi - Niemen i Jezioro Świteź cofają w lata Mickiewicza i Orzeszkowej. Na Litwie - przepiękne Wilno na wzgórzach, tonące w zieleni. Wilno z cudowną Ostrą Bramą i kościołem Św. Anny, którego urodą zachwycił się sam Napoleon, chcąc go przenieść do Paryża. W Moskwie, na Placu Czerwonym, urzekała bogatą kolorystyką i różnorodnością formy cerkiew błogosławionego Wasyla, arcydzieło na skałę światową. A niedaleko słynny skarbiec przyprawiał bo-gactwem zbiorów o zawrót głowy. W Czechosłowacji zachwycał most Karola, ze słynny-mi rzeźbami historycznych i religijnych postaci. Budapeszt - cudami architektury. Bułgaria - złocistymi plażami. Jugosławia zniewalała nad wyraz pięknymi krajobrazami. Austria - pięknem Wiednia, doliną Piekieł w Alpach i klasztorem w Melku nad Dunajem. Rzym, Wenecja, Florencja, Rawenna - artyzmem antycznej sztuki sakralnej. Finlandia czarowała tysiącami jezior i mnóstwem brzóz białych. Stany Zjednoczone Ameryki zdumiewały doskonałymi autostradami, oszałamiającą Niagarą na pograniczu z Kanadą, słoneczną Florydą nad Atlantykiem... No i Kanada - rozległymi przestrzeniami, cudownie pięknymi jeziorami na północy, że wymienić choćby Charlton Make i Canbera Lake. Jezioro wyjątkowej piękności, długie, w kształcie płuc. "Środek płuc" to duża wyspa. Brzegi jezior wysokie, skalne pełne ogromnych drzew. (Jak one mogą rosnąć na nagich skałach?) Uroda tych jezior onieśmiela. Szczególnie Canbera Lake, którego prawie całą powierzchnię pokrywają kwitnące w lecie prześliczne, białe nenufary. Całe ich mnóstwo. Istny "kożuch". Zapierają dech w piersiach. Bajecznie piękne. No i te brzegi wysokie, porosłe prawie lasem... Majestatyczne piękno. I znowu - podobnie jak w obliczu wodospadu Niagara - człowiek czuje się mały, całkiem mały i niepozorny wobec jego potęgi. Wdzięczna była Agnieszka Urszuli i Włodkowi, że ją tu przywieźli. I nie tylko tu. W dodatku z kochanymi wnuczętami: Magdą, Tomkiem, a także Martą, z którą przyjechała do Kanady.

A w Kraju? Przez około dziesięć lat spędzała urlopy z mężem i ukochanymi dziećmi Krzysztofem oraz Włodkiem, no i Dżerym, okazałym, dorodnym owczarkiem alzackim, biwakując w rozmaitych zakątkach ojczystej Ziemi. A to w Borach Tucholskich, z pełną nieopisanego uroku Brdą... A to w Szwajcarii Kaszubskiej, której piękno jezior ukrytych w lasach czy rozrzuconych wśród łąk i pól, niekiedy na szerokich, łagodnie nachylonych zboczach jezior lub przysiadłych cicho u podnóża licznych pagórków, zachwycało niewymownie... A to na Pojezierzu Brodnickim z ciągiem jezior: od Bachotka poprzez Zbiczno, Ciche, aż do Mielna. Agnieszkę szczególnie wzruszało urokliwe jezioro Ciche, z zadrzewioną wysepką pośrodku. Jezioro z rodzinnych stron dziadka Jana z Nowej Wsi... Było biwakowanie nad jeziorem Kownatki na Mazurach... Było Giżycko i Mikołajki z jeziorem Łukajno, pełnym naprawdę dostojnych łabędzi... Były Sejny i Czarna Hańcza na Pojezierzu Augustowskim... Było niewyobrażalnie piękne Pojezierze Suwalskie... Była Cisna i rzeczka Czarna w Bieszczadach, gdzie chłopcy łowili pstrągi spod kamieni... Były też ruiny zamku w Czorsztynie... Był Przełom Dunajca - cud natury, wprawiający oczy w osłupienie... Było wreszcie Zakopane o niespotykanym, osobliwym uroku i atmosferze, której próżno szukać gdzie indziej. Zakopane, o którym już tak dużo napisano... Były jeszcze inne, ciekawe miejsca - choćby na Pomorzu Zachodnim... I był niekłamany zachwyt Agnieszki nad urodą, nad pięknem świata, które Pan Bóg tak hojnie porozrzucał po ziemi stworzonej z miłości... Tak bogato obdarował.

A Łazienki Warszawskie? Ulubione i wspaniałe Łazienki Królewskie? To już jakby uroczysta codzienność.

Agnieszka nie może także zapomnieć Jaworzyny Krynickiej. Wybrała się tam zimą z synem Krzysztofem, świeżo upieczonym w 1968 roku gimnazjalistą, na jego turnus narciarski. Dojechali do Jaworzyny autobusem, a stamtąd pieszo leśną, sowicie zaśnieżoną drogą górską. Przechodzili właśnie przez mały mostek otulony puszystą bielą, gdy wiatr zdmuchnął z wysoka ku nim chmurkę, raczej mgiełkę śnieżnego puchu. Zachodzące zza wysokich świerków słońce prześwietliło ją różanym blaskiem, tworząc cudowną poświatę. Spływała bezszelestnie, delektując się swym czarem.

- Jezus Maryja, prześlicznie! - wykrzyknął Krzysztof z całej duszy.

Po kilku minutach dochodząc prawie do schroniska, napotkali drewniany Krzyż, zasypany do połowy śniegiem. Ustawiono go - jak się później dowiedzieli - na pamiątkę zamarznięcia w tym miejscu, kilka lat temu, zabłąkanego turysty. Po jakimś czasie Krzysztof napisał:

Śnieg zakwitły w ustach rozwartych,

włosy wyrosłe z zaspy śniegu.

Szklanych oczu mrozem wytartych

nie domknie nikt.

Pada śnieg.

Gdzie wędrowiec?

Gdzie śniegi?

Mróz.

Wyrzucone do góry ręce,

zastygłe w pogoni za ciepłem,

ukryte w modrzewiowej wnęce,

nie odpadną

jak kora.

Gdzie wędrowiec?

Gdzie śniegi?

Mróz.

Oddechy zamarłe na igłach

bieleją ostrzegawczo śniegiem

na samotnych górskich mogiłach.

Gdzie wędrowiec?

Gdzie śniegi?

Mróz.

Cofając się myślami ku wędrówkom z namiotami, nie można zapomnieć o Dżerym, przecież jakby członkiem rodziny. Kiedy wypływano pontonem na jeziora, pilnował namiotów, nie odchodząc od nich ani na krok. A kiedy były zimne noce, kładł się w nogi na śpiwory ogrzewając kolejno każdego z rodziny. Z Dżerym nasuwają się jeszcze następujące (z wielu) wydarzenia.

Było to w czasie, kiedy Krzysztof i Włodek chodzili do szkoły powszechnej. Pewnego roku pojechali w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia na zimowisko z grupą młodzieży szkolnej. Mąż Agnieszki miał całodobowy dyżur w szpitalu. Wczesnym rankiem zawiózł chłopców na ówczesny Dworzec Główny w Warszawie i stamtąd udał się do szpitala. Agnieszka została w domu sama. Wieczorem, około dwudziestej drugiej, przygotowywała się do spania. Przysiadła na moment na tapczanie, piłując złamany paznokieć. Już chciała zgasić światło, kiedy w drzwiach pojawił się Dżery. Zaczął skomleć. Najpierw trochę, a z każdą chwilą coraz głośniej. Agnieszka się zaniepokoiła.

- Czego chcesz, Dżery? Byłam z tobą na długim spacerze, jesteś nakarmiony, o co chodzi?

Dżeremu te wyjaśnienia nie wystarczały. Skamląc coraz natarczywiej, podchodził do Agnieszki, przystając co dwa, trzy kroki. Wreszcie położył łeb na jej kolanach i "płakał". Jakby chciał powiedzieć z wyrzutem:

- Drzwi zamknęłaś, światło gasisz, chcesz iść spać, a chłopców nie ma w domu!

- No dobrze. Pokaż mi, co się dzieje. Idź przodem.

Dżery odwrócił się i wychodząc z pokoju, sprawdzał co kilka kroków, czy idzie za nim. Ku zdumieniu Agnieszki zaprowadził ją do pokoju chłopców. Stanął na środku i łbem wskazywał raz na jedno, to na drugie posłanie. Agnieszce zaszkliły się oczy.

- Dżery - nachyliła się do niego, objęła za szyję. - Chłopców dziś nie będzie. Przez jakiś czas nie będą w domu. Pojechali na zimowisko, a twój pan dzisiaj pracuje. Opiekuje się chorymi pacjentami. Wszystko w porządku.

Dżery uspokojony położył się na chodniku między posłaniami swoich ulubieńców i zasnął.

Inne wydarzenie miało miejsce, kiedy mama męża, Franciszka - mając kłopoty z pamięcią - wyszła z mieszkania zostawiając drzwi szeroko otwarte. W domu nie było nikogo. Dżery zobaczywszy, że coś jest nie tak, siadł natychmiast w przedpokoju przed progiem. Łeb uniósł wysoko, łapami podparł się o podłogę i... warował. Sąsiedzi mówili później, że nikt obcy nie odważyłby się wejść do mieszkania.